To historia pana Twardowskiego, najsłynniejszego krakowskiego czarodzieja. Co najciekawsze, nigdy nie poznaliśmy jego imienia, chociaż przypuszcza się, że jej pierwowzorem był niejaki Jan Twardowski, jeden z magów Zygmunta Augusta.
Jak to było z panem Twardowskim? Posłuchajcie. W młodości studiował medycynę i stał się najbardziej znanym lekarzem w całej Polsce. Ale nie był tym usatysfakcjonowany, bo pragnął wielkiej wiedzy i władzy. Pewnego dnia, wertując stare księgi, znalazł formułę przywołania diabła. Twardowski nie bał się piekielnych mocy, więc kiedy nadeszła noc, rozpoczął inkantacje.
Kiedy szlachcic wypowiedział słowa zaklęcia, otworzyła się ziemia i buchnęły płomienie, a w ogniu pojawił sam diabeł w postaci mężczyzny w czerwonym płaszczu. Twardowski nie uląkł się czarta i rozpoczął targi. Pod dłuższym czasie stanęło na tym, że diabeł weźmie jego duszę po siedmiu latach, ale wpierw uczyni Twardowskiego „najsławniejszym ze wszystkich uczonych ludzi tego stulecia”, a poza tym da szlachcicowi „takie szczęście, jakim nigdy wcześniej nie cieszył się żaden człowiek na tej ziemi”.
Ale Twardowski zażądał jeszcze jednej rzeczy. „Tylko w Rzymie będziesz miał nade mną władzę” – rzekł na koniec. Diabeł wahał się nad tą klauzulą, lecz myśląc o zabawie, jaką mógłby mieć w świętym mieście, w końcu się zgodził. Czart oparł się o kamienną ścianę, spisał pakt, który Twardowski, lekko raniąc się w ramię, podpisał własną krwią.
Kiedy nastał dzień pierwszą rzeczą, jakiej zażądał Twardowski, było zebranie całego srebra Polski w jednym miejscu i przykrycie go wielkimi połaciami piasku, które dziś znamy jako Pustynię Błędowską leżącą na pograniczu Wyżyny Śląskiej i Wyżyny Okulskiej.
Twardowski miał wiele przygód. Latał bez skrzydeł w powietrzu, galopował do tyłu na kogucie. Bywało też, że pływał w łodzi bez steru i żagla, w towarzystwie panny, która akurat rozpaliła jego serce. Pewnego dnia, za pomocą swojego magicznego zwierciadła, podpalił zamek wroga oddalonego o milę, ale ten ostatni wyczyn sprawił, że ludzie zaczęli się go obawiać. W końcu siedem lat swawoli i dokazywania dobiegło końca. Twardowskiemu ukazał się diabeł i rzekł, że czas udać się do Rzymu.
Podobno szlachcic roześmiał się diabłu w twarz i hardo odpowiedział, że nie jest głupcem. Piekielny pan spojrzał tylko czerwonymi oczami i zniknął. Tymczasem pan Twardowski stawał się coraz młodszy i silniejszy, ale ponad wszystko pragnął uwolnić się na zawsze od umowy z diabłem. Długie lata uchylania się od swego losu i sprzeciwiania siłom piekielnym, mocno go zmęczyły. Twardowski wiedział, że diabeł jest cierpliwy, a ponadto podstępny i sprytny. W końcu szlachcic wpadł w pułapkę.
Pewnego razu diabeł zażądał spotkania w pewnej podkrakowskiej karczmie, a ponieważ Twardowski nie spodziewał się w tym miejscu żadnych czarcich sztuczek, zgodził się na rozmowy. Kiedy przekroczył próg oberży, poczuł, jakby jego moce zostały przejęte, a wtedy usłyszał diabelski śmiech. Otóż karczma nazywała się "Rzym". Twardowski próbował uciec, ale ponieważ klauzula kontraktu została wypełniona, diabeł zaczął rosnąć w siłę.
Ale Twardowski wiele nauczył się przez lata obcowania z czarami. Mistrzowi udało się dzięki czarnoksięskim sztukom przywołać magicznego koguta i odlecieć na jego grzbiecie.
Diabeł ścigał ich, ale kogut zabrał Twardowskiego aż na Księżyc, gdzie diabeł dotrzeć nie może. I stało się tak, że Twardowski błąka się po Srebrnym Globie po dziś dzień, ale duszy złemu nie oddał.
W niektórych wariantach opowieściach Twardowski żyje na Księżycu całkiem wygodnie, a wiadomości z Krakowa dostarcza mu służący. Jakim sposobem? Otóż mistrz przemienia sługę w pająka, który przędzie srebrną nić i opuszcza na niej do serca Małopolski. W Krakowie zbiera wieści i plotki dla swojego pana, a następnie wraca tą samą drogą na Księżyc. Osobliwy sposób, nie uważacie?
Równie ciekawe jest alternatywne zakończenie legendy o Twardowskim, który zdołał uciec diabłu z oberży o nazwie „Rzym”. W najczęściej cytowanym wariancie sztuka się udała, bo przez lata życia na koszt piekła Twardowski posiadł wiedzę tajemną i został czarnoksiężnikiem. Ale być może czary miały drugorzędne znaczenie, a Twardowskiego uratowała… żona.
Podobno pani Twardowska była kobietą o silnym charakterze i ciężkim usposobieniu, więc kiedy dowiedziała się, że mąż poszedł do karczmy, ruszyła za nim, żeby mu zrobić małżonkowi nomen omen, karczemną awanturę. Pani Twardowska pojawiła się w oberży akurat w chwili, gdy diabeł miał porwać maga, ale krewka niewiasta stanęła między czartem a Twardowskim, wzięła się pod boki i zażądała, aby mąż natychmiast wrócił do domu. Diabeł próbował protestować, ale Twardowska spadła na niego jak grom z jasnego nieba, a w całym tym zamieszaniu pan Twardowski wskoczył na koguta i uciekł. Po dziś dzień nie jest pewne, czy mistrz umknął na Księżyc wyłącznie z powodu diabła.
Jedna z licznych przygód pana Twardowskiego przywiodła go do Bydgoszczy, która prawa miejskie zyskała jeszcze w średniowieczu nadaniem Kazimierza Wielkiego. Jeśli będziecie w tym mieście, koniecznie wybierzcie się na Stary Rynek pod numer 15. Dokładnie o godzinie 13:13 oraz o 21:13 będziecie mogli zobaczyć mistrza Twardowskiego na własne oczy. Dwa razy dziennie szlachcic pojawia się w oparach mgły w jednym z okien kamienicy, w której niegdyś przyjmował interesantów. Jak do tego doszło?
Relację o wizycie Twardowskiego w Bydgoszczy spisał Józek Ignacy Kraszewski w powieści „Mistrz Twardowski”. Podobno słynny mag wjechał do Bydgoszczy na swym równie znanym kogucie, a pierwsze kroki skierował do gospody. Tam też rozpoczął rezydowanie wraz ze sługą oraz dwoma... diabłami — Węgliszkiem i Smołką. Gdy wieść się rozniosła, natychmiast pojawili się interesanci, którzy pragnęli coś od maga uzyskać. Jednym z pierwszych był sam burmistrz, człowiek niemłody, ale posiadający bardzo młodą żonę.
Burmistrza irytowało, że słabe ciało nie nadąża za młodą żoną, więc uprosił Twardowskiego, żeby go odmłodził. Mag przestrzegał starca, że cena może być większa, niż się spodziewa, ale burmistrz nie chciał słuchać. Mistrz sztuk magicznych przygotował specjalną miksturę, którą kazał interesantowi dodać do kąpieli. Stał się cud, bo kiedy burmistrz wyszedł z wanny, wraz z wodą spłynęły z niego całe lata trudów i na powrót stał się młody. Ale kiedy zakrzyknął ze szczęścia i przybiegła służba, nikt go nie rozpoznał. Pachołkowie wytargali golasa z wanny, obili, a na koniec wyrzucili z domu. I tak wielki pan stał się nędzarzem. Młodym nędzarzem. A co się stało z panem Twardowskim? Niepostrzeżenie opuścił karczmę i ruszył w dalszą drogę służyć ludziom. Mniej więcej.