W ciepłe, pogodne dni późnej wiosny i lata, przy małym wietrze, powstają niekiedy wysokie na kilka metrów wiry powietrze przypominające miniaturowe tornada. Porywają źdźbła trawy, piasek i inne drobiny, które nadają im niepokojącą formę, a niektórzy dopatrują się w tym niestałym kształcie tańczącej panny. Kiedy ktoś w nią wpadnie, to dzikie stworzenie potrafi mocno potarmosić. Taki wir znika równie nagle, jak się pojawia. Ale nie był nigdy rodzaju męskiego. To południca lub rżana baba, jak również baba o żelaznych zębach. Strzeżcie się tej istoty!
W dawnym czasach, gdy świat nie był jeszcze po równo zabetonowany i oblany czarnym asfaltem, w gorące dni południca zwiastowała nadejście burzy. Wir porywał fragmenty zboża, część kłosów i formował złocistą kolumnę, której ruchy przywodziły na myśl tańczącą kobietę. Ale ten duch wcale nie był wyczekiwaną zapowiedzią życiodajnego deszczu. Właściwie, kto ujrzał żytnią babę – bo tak również zwano to zjawisko, biegł co sił w przeciwną stronę. Południca była morderczą istotą.
Matki pracujące w polu lękały się rżanej baby, po równo w obawie o swoje życie, życie dzieciaków i mężów. Południca mogła porwać dzieci bawiące się na skraju pola, zadusić śpiącego w zbożu żniwiarza, okaleczyć niewiastę tak okrutnie, żeby żaden chłop nie chciał na nią spojrzeć. Na dodatek wcale nie musiała być wirującym słupem powietrza, bo mogła ukazać się jako młoda i rumiana dziewczyna albo stara, pochylona od znoju kobieta. Niektórzy przekonywali, że południcę łatwo rozpoznać po tym, że zawsze jest owinięta w białe lub szare płótno, inni wskazywali na włosy w nieładzie, co oddaje jej szaloną i dziką naturę.
Bez wątpienia południca nosiła zarzucony na plecy wór, do którego wrzucała porwane dzieci. Nigdy nie miała pustych dłoni. Jedną przytrzymywała rzeczony worek, ale w drugiej dzierżyła gruby drąg, a niekiedy ożóg lub głownię, czyli po prostu opalony trzon młodego drzewa. Dawniej ożogiem zwano również prosty pogrzebacz lub kij do poprawiania ognia w piecu, ale najgorzej, gdy południca trzymała w dłoni błyszczący, naostrzony sierp.
Południca była kapryśną i okrutną panią. Mogła przetrącić biedaka, który przypadkowo się na nią natknął, kiedy pląsała w zbożu. Innym nieszczęśnikom zadawała zagadki, a jeśli odpowiedź była błędna, używała kija lub sierpa, okaleczając lub zabijając ofiarę. Ludzie bali się rżanej baby i schodzili w południe z pola, jeśli tylko ktoś dojrzał zwiastujący nieszczęście wir z kłujących fragmentów łodyg pszenicy lub żyta.
Ale, mimo że budziła przerażenie, dawni Słowianie rozumieli południcę. Wiedzieli, że złym demonem prześladującym latem ludzi stają się duchy kobiet, które śmierć zabrała tuż przed zamążpójściem, w trakcie przygotowań lub wkrótce po weselu. To niemożliwa do zasypania otchłań żalu, niespełnionych nadziei i zmarnowanego, młodego życia pchała południcę do najokrutniejszych czynów. Czy można ją winić za to, że tęskni za biciem serca i utraconą miłością, co doprowadziło ją do szaleństwa?
Dziś południca została przesunięta ze sfery wiary do mierzalnego i zdefiniowanego zjawiska atmosferycznego, zaś jej efekty działania nazywamy udarem słonecznym. Ale dla bezpieczeństwa nie zostawiajcie swoich dzieci na skraju pola, szczególnie jeśli zobaczycie pojawiający się i znikający wir rozgrzanego powietrza, przetykany fragmentami kłosów. Odwróćcie się, idźcie do samochodu i odjedźcie. Zostawcie wędrującą wśród łanów południcę, która zniknie bez śladu, gdy z nieba spadną pierwsze krople deszczu…