Wzgórze nad Wisłą, które górowało nad wodami i mokradłami, było bezpiecznym miejscem, żeby na nim osiąść...

Być może, zanim na wapienną skałę jurajską dominującą nad okolicą trafili w epoce paleolitu ludzie, zamieszkiwała już tam pewna poczwara. Opowieści o tym stworze pojawiły się mniej więcej w okresie wczesnego średniowiecza, czyli około VII stulecia n.e.

Wiemy na pewno, że u schyłku pierwszego tysiąclecia Wawel nabrał znaczenia jako ośrodek władzy politycznej, a w IX wieku był już głównym grodem Wiślan. To z tego miejsca rządził pierwszy historyczny władca Polski – Mieszko I z rodu Piastów, oraz jego nie mniej sławni następcy: Bolesław Chrobry i Mieszko II.  A co ze smokiem? Posłuchajcie.

Ponoć smok rzeczywiście mieszkał w jaskini pod wzgórzem zamkowym, chociaż nikt dokładnie nie wie, kiedy gad pojawił się na Wawelu.

Smok, jak to smok, robił to, co smoki robią zazwyczaj: odgryzał chłopom kończyny — jeśli zbyt wolno uciekali z pól, regularnie palił zasiewy ognistym oddechem, pożerał bydło, a i drobiem nie gardził — o ile było w dużych ilościach. Od czasu do czasu brał też na ząb jakąś dziewicę.

W końcu legendarny król Krak uznał, że tak dalej być nie może, bo i bydła szkoda, kurczaków żal, no i dziewic ubyło, że aż strach. Król zaoferował hojną nagrodę za ubicie potwora: worek złota, część królestwa i rękę księżniczki – oczywiście z całą resztą księżniczki na dodatek. Gdy wieść się rozeszła, do Krakowa zaczęli przybywać najdzielniejsi rycerze. Jednak żaden z nich nie był w stanie zabić bestii. Mało tego! Smok tylko bardziej się rozzłościł, bo ciężko mu było wydobyć jeszcze gorące przekąski z metalowych puszek.

Król zaczynał tracić nadzieję, a i rycerze zaczęli się kończyć, gdy nagle do wrót zamku zastukał miejscowy szewc Skuba.

Szewc nie bardzo wyglądał na wojownika. W zasadzie był zwykłym chłopcem w pocerowanych porciętach. Nie miał też konia, zbroi, miecza, okutej stalą tarczy i całego tego rycerskiego ekwipunku, który zazwyczaj musi dźwigać giermek. 

Jednak zamiast stali i mięśni, Skuba miał coś cenniejszego: spryt i inteligencję. Szewczyk wpadł na pomysł, jak podstępem pokonać smoka. W tym celu napełnił owczy kożuch siarką i położył go na noc pod smoczą jamą. Kiedy potwór się obudził i zobaczył potencjalne śniadanie, skorzystał z okazji i połknął fałszywą owcę. Nie minął nawet kwadrans, a siarka zaczęła go potwornie palić smoka od środka.

Bestia rzuciła się na brzeg Wisły. Smok pił, pił i pił, aż... wybuchł gejzerem wnętrzności i innych paskudnych szczątków. Tak skończyło się długie i wcale nie najgorsze gadzie życie. Na pamiątkę tej historii przed prawdziwą jaskinią pod Wawelem stanął pomnik ziejącego ogniem smoka, chociaż to akurat jest pewne nieporozumienie, bo przecież pomnik należy się po stokroć dzielnemu szewcowi, a nie przebrzydłej poczwarze z piekła rodem.

I jeszcze jedno. Przy wejściu do Katedry Wawelskiej, na grubym i pordzewiałym łańcuchu, wiszą ogromne kości.

Legenda głosi, że należały do Smoka Wawelskiego, a jeśli spadną, wawelskie wzgórze zapadnie się pod ziemię i rozpocznie się koniec świata. Jeśli będziecie przypadkiem na Wawelu, rzućcie okiem, jak tam stan łańcuchów, i dajcie nam znać, czy mamy szykować się na najgorsze.


Skąd wzięła się opowieść o Smoku Wawelskim? Kto był pogromcą Smoka Wawelskiego?

Najstarszy zapis o smoku wawelskim pochodzi od Wincentego Kadłubka, autora słynnej „Kroniki dziejów Polski”.

Co ciekawe, ów biskup krakowski ani słowem nie wspomina o Skubie, którego we współczesnej, bajkowej wersji znamy jako Szewczyka Dratewkę. Według Kadłubka potwora podstępem zgładzili dwaj synowie pierwszego króla Lechitów – przyszłych Polaków. Władca miał na imię Grakch (Krak).

Mniej więcej zgadza się natomiast sztuczka, która umożliwiła pokonanie smoka. Bracia podłożyli bestii skóry bydlęce wypchane zapaloną siarką, które spaliły wnętrzności smoka. Po śmierci potwora, zamiast wrócić w chwale do Kraka, braci poróżnili się o to, kto był odważniejszy i komu należy się tron po ojcu. Doszło do bratobójczej walki i młodszy syn zabił starszego. Morderca powiedział królowi, że jego brat padł w walce z bestią, ale prawda szybko wyszła na jaw. Grakch (Krak) wygnał wiarołomnego syna z królestwa, a na tronie osadził swoją córkę Wandę. 

Nawet jeśli nie wierzycie legendzie opowiedzianej przez mistrza Kadłubka, dziś możecie zobaczyć bestię w całej okazałości.

Nie była aż tak wielka. Sześciometrowy smok z szeroko otwartą paszczą skierowaną w niebo, stoi na tylnych łapach na wielkim głazie u podnóża Wzgórza Wawelskiego. Znalazł się tam nieco ponad 50 lat temu, w 1972 roku. I od tego czasu straszy każdego, kto znajdzie się w pobliżu. 

Mówiąc, że straszy, wcale nie przesadzam. Metalowa rzeźba rzeczywiście zieje prawdziwym ogniem. Z paszczy wydobywa się w rzeczywistości płomień gazu. Instalacja jest poprowadzona pod ziemią i wkomponowana w smoka w taki sposób, że jej za bardzo nie było widać. 

Nie wiecie też zapewne, że niemal równo dwadzieścia lat temu, w epoce szalonej popularności SMS-ów, które dziś częściej zastępują komunikatory, prawie każdy mógł rozkazać smokowi, aby zionął ogniem. Usługa była dostępna właśnie przez płatnego SMS-a. Obecnie już takiej możliwości nie ma, ale smok dalej straszy ognistym oddechem. Ogień pojawia się automatycznie, co dziesięć minut, przez całą dobę. 

Gdybyście dodatkowo zapragnęli zobaczyć „oryginalne” leże smoka, taka możliwość również istnieje. Smocza jama jest w rzeczywistości jaskinią krasową, naturalnego procesu rozpuszczania skał przez wody powierzchniowe i podziemne. W zimie jaskinia jest zamknięta. Można ją zwiedzać od kwietnia do października. 

W naszej pierwszej opowieści o smoku wawelskim wspomnieliśmy o jego szczątkach, czyli olbrzymich kościach, które znajdują się obecnie u zachodniego wejścia do katedry na Wawelu, gdzie wiszą na łańcuchach.

Czy to smocze kości? A może szczątki dinozaura?

Tajemnicę tę rozwiązano już przeszło osiemdziesiąt lat temu, a analizę kości przeprowadził profesor UJ Henryk Hoyer. Okazało się, że potężne gnaty to część czaszki nosorożca, połowa dolnej szczęki walenia oraz kości mamuta. Szczególnie interesujący jest ten ostatni przedstawiciel rodziny słoniowatych, który wymarł przecież pod koniec ostatniej epoki lodowej. Skąd na Wawelu wzięły się jego szczątki? Tego nie wiadomo. 

Jeszcze jedno. Szewczyk Dratewka czy Skuba?

W zasadzie „Szewczyka Dratewkę” poznaliśmy dopiero w latach 60. XX wieku za sprawą Janiny Porazińskiej, która na bazie ludowych podań napisała baśń o tym tytule. Z tej opowieści wiemy, że szewczyk (zdrobnienie od szewc) to ubogi łatacz butów tułający się po świecie. Młodzieniec miał dobre serce i pomagał każdemu, kto potrzebował pomocy, m.in. mrówkom i kaczkom. Co najciekawsze, w historii Janiny Porazińskiej szewczyk Dratewka żadnego smoka nie spotyka, a tym bardziej nie karmi go baranem wypełnionym ognistą siarką. Skuba, bo tak zwie się rzemieślnik, który Kraków wyzwolił od potwora, to inny szewc, i niekoniecznie o równie dobrym serduszku. 

I tu mamy jeszcze jeden kłopot. Młodzian o imieniu Skuba, który był miejskim szewcem, a nie wędrownym reperatorem obuwia, mieszkał w Krakowie i to on przedstawił królowi sposób z baranią skórą wypchaną siarką, którą należy podrzucić pod jaskinię poczwary. Problem w tym, że tę wersję znamy dokładnie od 1597 roku dzięki Joachimowi Bielskiemu, który w tym czasie opublikował w Krakowie dzieło pod nazwą „Kronika polska Marcina Bielskiego nowo przez Ioach. Bielskiego syna iego wydana [...]”. 

Innymi słowy, pochodzący z ludu Skuba został obrońcą Krakowa dopiero pod koniec XVI wieku.

Wcześniej, na przykład w „Rocznikach” Jana Długosza, za pomysłem z nietypowym posiłkiem dla smoka stał książę Krak, który w nagrodę za uwolnienie miasta od potwora został królem na Wawelu. Najstarsze wersje tej opowieści, które przetrwały w piśmie, pochodzą od autora „Kroniki dziejów Polski” i biskupa krakowskiego Wincentego Kadłubka. Są datowane na przełom XII i XIII wieku i ani Skuby, a tym bardziej szewczyka Dratewki, w nich nie ma. 

Istniał za to, na co mamy nawet dowód w postaci szkieletu, najprawdziwszy Smok wawelski, i nie mam na myśli metalowego pomnika ziejącego płonieniem z palnika gazowego.

Szkielet Smoka wawelskiego możecie zobaczyć w holu gmachu Wydziału Biologii UW. To naprawdę Smok, czyli nazwa dużego archozaura żyjącego na terenach Europy i wykopanego w Lisowicach koło Lublińca, należącego do gatunku Smok wawelski. Kłopot w tym, że bestia żyła około 205-200 mln lat temu, a jak wiadomo, pierwszy gatunek zaliczany do rodzaju człowiek (Homo) pojawił się zaledwie ok. 3 mln lat temu. Trudno zatem, żeby się spotkali. 

Szewczyk Pogromca Potworów?

Jeśli mielibyśmy się dodatkowo przyjrzeć sprawie bardziej przez pryzmat ludzkiej natury, której ciemne meandry potrafił doskonale przedstawić w swojej twórczości na przykład Andrzej Sapkowski to Skuba lub, jeśli wolicie, szewczyk Dratewka, mógł być jednym z tych przedstawicieli naszego gatunku, za sprawą których nie ma już w świecie wróżek, elfów lub syren. Nie ma w nim też bazyliszków, kuroliszek, widłogonów czy smoka z Fyresdal. A może jedynie kryją się przed nami, a Skuba nadal gdzieś w ukryciu zaszywa siarkę w baranach? Tę wizję chcieliśmy Wam przedstawić. 

Oto Smok Wawelski

grafika smok.jpg

...i pogromca smoka wawelskiego

grafika szewczyk.jpg

Pogromca Smoka i jego rywal dostępni!

 Dołącz do Nihilowego Newslettera i zgarnij 40% zniżki na drugi produkt!

  Odbierz kupon  


DSC_3347.jpg












Zobacz pozostałych bohaterów:


popiel1.jpgpopiel2.jpgpopiel3.jpgpopiel4.jpgpopiel5.jpgpopiel6.jpgpopiel7.jpg